kochał muzykę. Kochał folk, jeszcze bardziej rocka. Przy okazji był niezwykle wrażliwy na to, co działo się dookoła niego.
A jednak nie wchodził na barykady, nie pozwolił się wciągnąć w wir polityki, kontrkultury. Nie popierał JFK, Bobby'ego Kennedy, Martina Luthera Kinga, czy studentów Berkley na wiecach.
Robił to za pomocą muzyki. Wyłącznie.
Nie pozwalał mówić o sobie jako
rewolucjoniście,
poecie,
kontestatorze,
przewodniku
Pisał i śpiewał piosenki. A że śpiewał nie tylko o miłości...
że umiał się wsłuchać we własny naród. Za pomocą swoich potrzeb, marzeń, lęków wyrazić niepokój całego społeczeństwa, to już wola słuchaczy.
Niezwykle świadomy siebie artysta. Nieustannie podkreślał, że to nie on zmienia świat.
Nigdy nie pozwolił się kanonizować.
Tworzył muzykę.
A że ta muzyka wstrząnęła posadami poukładanej purytańskiej Ameryki
uwolniła ją od hipokryzji
dała niezwykłe pokłady inspiracji
dla muzyków
pisarzy
polityków
filmowców
to już zupełnie inna historia...