Wszystko było nawet zabawne, gdy Clooney był krwiożerczym prawnikiem bez zahamowań. Zabawa skończyła się, gdy dał się ogłupić klientce. A już końcowe przemówienie niszczy cały komizm, na którym powinien opierać się ten film.
zgadzam sie. milo i przyjemnie ogladalo mi sie film do momentu kiedy clooney nie dal sie frajersko zbalamucic przez zete jones.
Ale to właśnie o to w filmie chodziło.
Cyniczny adwokat, potrafiący "puścić w skarpetkach" przeciwnika nie bacząc na to kto jest winnym a kto ofiarą, nie wierzący w miłość i widzący wszędzie wyrachowanie, sam zostaje trafiony i zatopiony. Od pierwszego momentu ujrzenia Marylin zamroczyło go i przestał racjonalnie myśleć a zaczął zachowywać się dokładnie tak samo jak wszyscy jelenie których "doił". I to ON, twórca nigdy nie złamanej intercyzy, o której przez pół roku wykładają na studiach.